Myślmy Razem - Synergia

czasami temat nasuwa się sam

18:50

Wzbierająca fala...

Autor: dominik |

Dziś GW miała zamieścić tekst z nowego cyklu, zachęcającego do urlopów tacierzyńskich. Chciałem napisać o czymś, co poniekąd się z tym wiąże. Ronald Inglehart w książce "Wzbierająca fala" pisze "na całym świecie kobiety stanowią dzisiaj jedną siódmą wszystkich parlamentarzystów, jedną dziesiątą ministrów i tylko jedną dwudziestą premierów i głów państw..."
W innym wątku na blogu Oskar pyta nas kto na prezydenta - czy ktoś wspomniał choćby jedną kobietę? Moje pytanie brzmi - dlaczego nie wspomniał? Kieruje je szczególnie do kobiet?
Prof. Radosław Markowski powiedział niedawno, że on popiera bardzo gorąco wzrost udziału kobiet w polskiej polityce i właśnie dlatego jest przeciw parytetom - argumentował to tak, że głosy kobiet przy dużej ilości kobiet na listach (bo parytet dotyczy list a nie miejsc w sejmie, co chyba umyka wielu przeciwnikom tej inicjatywy) się rozproszą. Gdyby kandydowały tylko 2, najlepiej na pierwszych miejscach, to ich szansa byłaby znacznie większa, choć zdecydowanie byłoby to sprzeczne z zasadą parytetu.
Dla mnie parytet jest trochę jak kredyt studencki - to nie jest uczciwe względem innych kredytobiorców, ale koniec końców wszystkim się opłaca - to jest zachęta. Poza tym przez ostatnie 2000 lat wciąż ograniczamy udział kobiet we władzy, to może powinniśmy coś wreszcie z tym zrobić?
Głową kościoła ewangelickiego w Niemczech kilka tygodni temu została kobieta. Kościół katolicki wciąż dyskryminuje połowę swoich członków...
Ale co na ten temat myślą same zainteresowane?
Czy fala w Polsce rzeczywiście wzbiera...?

17 komentarze:

Oskar pisze...

Ja nie zaczynam dyskusji, bo żadna ze mnie kobieta. Dla porządku - cytat z mojego wpisu pod ostatnią dyskusją o zmianie uprawnień prezydenta: "Ja bym chciał produktywnego i godnego swojej prestiżowej pozycji prezydenta/prezydentki." :)

Oskar pisze...

No dobra - dość czekania na kobiecy komentarz. W sprawie parytetu: nie bardzo rozumiem, jaki jest jego cel (albo raczej - jaki będzie efekt). Ani sama idea odgórnego określenia liczby miejsc na listach dla kobiet do mnie nie trafia, ani założenie, że to faktycznie coś zmieni w "ograniczaniu udziału kobiet we władzy" jak to nazwał Dominik.
1) Połowa miejsc dla kobiet:
- co to za pomysł, żeby urzędowo to ustalać... pachnie mi to socjalizmem z jego uprzywilejowaniem klasowym (jak jesteś syn robotnika, to masz "miejsce" w dobrej pracy);
- dlaczego robić z tego regułę, czemu to ma być tylko połowa miejsc?, nie powinno być żadnych ograniczeń, jak się znajdą kobiety chętne i komitety zawiązane, to niech będzie 3/4 albo 90% kobiet na listach!
2) Co to zmieni:
- jak będzie obowiązek, a nie będzie chętnych/kwalifikujących się działaczek, to się będzie wpychać jakie wlezie, upychać na dalszych miejscach list wyborczych i nic się nie zmieni (wejdą faceci z górnych pozycji)
- jak są chętne już dzisiaj, mają kompetencje i pozycję w partii/organizaji, to chyba właśnie trafiają na te listy, tak czy nie? czy jest jakaś zmierzona i opisana dyskryminacja przy tworzeniu takich list? (bo,że lider partii ma wpływ na pierwsze miejsce, to wiemy - np. Róża Thun dostała bodajże takie w Krakowie w wyborach do PE, ale to jest zły przykład dla zwolenników parytetu?)
Podsumowując - nie widzę przekonującego uzasadnienia, ani realnych skutków wprowadzenia parytetu. A czy chciałbym, żeby więcej kobiet rządziło Polską? Nie! Tak samo, jak nie chcę u władzy więcej chudych, grubych, błękitnookich, mulatów czy inaczej wydzielonych grup. Chcę, żeby rządzili ludzie z głową pełną sensownych pomysłów i z "jajami" do ich przeprowadzania. Nie ważne kim i jakiej płci/rasy/wyznania są. Ot co! :)

dominik pisze...

Dobra jest tradycja, która zapewnia powodzenie tradycyjnie mnie i moim kolegom:)
Ja nie patrzę na parytet jak na socjalizm - jest oczywistym, że chodzi tutaj o zachętę i rozwiązanie przejściowe, co pokazują przykłady krajów, które parytety wprowadziły. Moim zdaniem problem tkwi w dwóch rzeczach - po pierwsze, jak piszą Leszek Kostrzewski i Piotr Miączyński "Polski ojciec na opiekę nad dzieckiem do trzech lat poświęca dziennie tyle czasu co na wypalenie jednego papierosa - średnio pięć-osiem minut." - tu tkwi ukochane przez konserwatystów hasło, że przecież, gdyby kobiety chciały brać udział w życiu publicznym, to by po prostu brały.
Kwestia druga - Oskar pisze "A czy chciałbym, żeby więcej kobiet rządziło Polską? Nie!" - a ja odpowiadam - TAK! Dlaczego? Bo w tej chwili, oprócz polityki, kobiet nie ma (lub prawie nie ma) w wojsku, policji, episkopacie i kilku innych instytucjach, których zachowania nie rozumiem i które na kilometr pachną mi autorytaryzmem...
To nie znaczy, że kobiety w polityce to "czyste dobro", jak mówił klasyk, ale jakoś mi łatwiej uwierzyć, że żłobki czy przedszkola powstaną szybciej właśnie wtedy, gdy kobiet w parlamencie będzie więcej. Sądzę, też, że nie będą lekką ręką wydawać setek milionów na CBA i lustrację... bo są znacznie bliżej życia niż starzy kawalerowie z kotem:)

Oskar pisze...

Halo?! Kobiety?! Ja nie chcę z Dominikiem tej dysputy prowadzić. Bo właśnie powielamy jakiś absurd debaty publicznej, gdzie faceci wypowiadają się na tematy dotyczące kobiet (tu też np. aborcja). Także bardzo krótkie riposty na 2 powyższe argumenty:
1) ja rozumiem, że w aktualnym modelu społeczeństwa kobieta ma mniej czasu na inne aktywności od faceta, bo jest kulturowo uwiązana do kuchni i kołyski - i to niefajne jest; tylko pytanie co ma do tego parytet?? czy on zmieni kulturowe ramy życia rodzinnego w Polsce? tak, że te zajęte rodzinami kobiety ruszą tłumnie na te 50% miejsc na listach?? no chyba nie - więc celowość tego działania dla mnie jest wątpliwa; inne bym widział narzędzia do zmiany kulturowej (ale o tym może później);
2) prawdopodobnie masz rację pisząc, że wiele instytucji działa źle, bo ma złe kierownictwo/przywództwo; możliwe nawet (choć wątpie), że gdyby zmienić wierchuszkę na przeciwną płeć, to dużo by się zmieniło (czy np. W-wa z obecną prezydentką pozytywnie się odróżnia?); i znowu - co ma do tego parytet? co ma do tego większa liczba kobiet w parlamencie (jeśli w ogóle parytet = więcej posłanek); zmierzam do tego, że DUŻA liczba kobiet nie oznacza automatycznie LEPSZEGO przedstawicielstwa kobiet, a już zupełnie lepszego rządzenia (w tym skuteczniejszego zakładania żłobków, czy kontroli wydatków na CBA).
Podsumowując: z tego, że więcej kobiet znajdzie się u władzy, nie wynika z definicji, że rządzenie zyska nową jakość. To jednocześnie nie znaczy, że mniej kobiet u władzy = lepsze rządzenie. Podobnie mały udział kobiet - nie tłumaczy złego rządzenia. Ani jedno, ani drugie, ani trzecie. Dla mnie płeć zwyczajnie nie stanowi argumentu w doborze ludzi władzy. I to stanowi źródło moich wątpliwości wobec parytetu.

Natomiast jeśli zgodzimy się, że struktury społeczne w Polsce utrudniają kobietom zajmowanie się rządzeniem czy cokolwiek innego - to już inna dyskusja i inne sposoby na zaadresowanie tego problemu.

Joanna pisze...

Hmm, chciałam uniknąć gadania o parytecie bo nie jestem jakoś całkowicie zadeklarowana, choć raczej popieram (przekonuje mnie argument Dominika o tym, że to jest popularyzowanie jakiejś idei - jak z kredytami studenckimi), wiec odniosę się na razie tylko do uwagi Oskara o innych sposobach zmian struktur społecznych w Polsce - jakie to? Bo ja wcale nie uważam, żeby to takie było proste i oczywiste. A aspektów uwiązania do kołyski w wymiarze symbolicznym pilnie wyszukuje ostatnimi czasy Dominik (oczywiście akcentując dyskryminację tatusiów) - przykład: książka "Secrets of the baby whisperer" po polsku nazywa się "Język niemowląt. Moja mama mnie rozumie". Ja na to uwagi nie zwróciłam - czyli uwiązanie działa?

Oskar pisze...

Drodzy oponenci:) Żebyśmy się dobrze zrozumieli - ja nie jestem przeciwny zwiększeniu udziału kobiet w życiu polityczny; nie sprzyjam tylko rozwiązaniom, które "zapewniają powodzenie mnie i moim kolegom" i nie twierdzę, że zmiany społeczne są proste:) Przeciwnie - chcę zmian niesprzyjających status quo (o ile to sensowne zmiany), a społeczeństwo wiem, że zmienić bardzo trudno. I właśnie stąd moje wątpienie w parytet...
No bo ja zwyczajnie nie jestem pewien, do czego parytet ma doprowadzić, do czego (i dla kogo) ma być zachętą? Poprawcie mnie, jeśli się mylę - chodzi o to, że więcej miejsc na listach "ośmiela" więcej kobiet do startu i de facto zmusza opornych facetów do akceptacji tego faktu (inaczej nie przyszło by tym facetom do głowy pchać baby na listy). I ma to być rozwiązanie przejściowe, żeby się ludzie oswoili, a później już sami będą płciowo mieszane listy kandydackie tworzyć - bo się to przyjmie, jako norma - czy tak to ma być?
Jeśli tak - to mam szereg wątpliwości, które tkwią w szczegółach. Ale może to faktycznie działa, tylko ja tego nie jeszcze nie dostrzegam. Wytłumaczcie mi - chętnie się dowiem (i nie ironizuję tu!).
Jeśli chodzi o te narzędzia zmieniania społeczeństwa, o które Asia pyta: myślę np. o rewizji programów nauczania już od przedszkola (książeczki z panem strażakiem i kominiarzem; panią sprzedawczynią i pokojówką). A szerzej - chodzi mi o "odgórne" (administracyjne) działania vs. oddolne, stopniowe, mniej wymuszone i trwalsze. Bo odgórnie - szczególnie w społeczeństwach postkomunistycznych - źle się kojarzy i może mieć odwrotne do zamierzonych skutki. A oddolnie już się bardzo dużo dzieje / zmienia, bez "pomocy", czy nawet wbrew temu, co gotowi są przyznać rządzący, o czym fajnie pisała ostatnio GW (wywiad z socjolożką): http://wyborcza.pl/1,76498,7533299,Karnawal_wygrywa_z_postem.html

dominik pisze...

Moim zdaniem to mogłoby wyglądać tak, że na listach pojawia się na przemian kobieta i mężczyzna i zobaczymy ile z tych kobiet de facto zostanie wybranych. Nie chodzi o to, żeby zapychać listy kobietami na szybko, tylko o to, żeby im na jakiś czas ułatwić dostanie się na te listy - jeśli oczywiście chcą! A myślę, że wiele kobiet się waha - w takiej sytuacji być może by się nie wahały.
Inną sprawą jest to, że po prostu wydaje mi się, że warto (a nawet trzeba) namawiać kobiety do udziału w polityce, nie tylko dlatego, że zmienią jej kształt, ale również dlatego, że marnujemy 50% swojego potencjału. Kobiety są w Polsce lepiej wykształcone! Poza tym jeśli inteligencja jest podzielona równo między płcie, to znaczy, że część mężczyzn zajmuje miejsca lepszych kandydatek! Problem tylko w tym, żeby właśnie te mądrzejsze chciały się zaktywizować:)

Oskar pisze...

No i w ostatnim zdaniu trafiasz bingo! :) Bo że kobiety są statystycznie lepiej wykształcone, to wiemy. Z drugiej strony statystycznie są mniej obecne w polityce. I może jest tak, że te wykształcone kobiety świadomie się nie angażują w politykę? Może uważają, że są dla nich lepsze formy aktywności (np. biznes, NGO, media?). Czyli może być tak - dopuśćmy taką możliwość na chwilę - że parytet nie doprowadzi do zwiększenia liczby mądrych, wykształconych kobiet w polityce... tylko np. tych niezbyt mądrych i niewykształconych? To jak - warto czy nie warto zaryzykować? Może można inaczej te wykształcone do polityki wciągać? Czy wystarczy, że będzie więcej - nie ważne jakich?

dominik pisze...

Haha - czyli krótko mówiąc jeśli polityką zajmują się niezbyt mądrzy i niewykształceni panowie to ci to nie przeszkadza. Ale jeśli jest ryzyko, że wzrośnie liczba kobiet w parlamencie, to najbardziej obawiasz się tego, że będą niezbyt mądre i niewykształcone... no jakoś to do mnie nie trafia. Argument w stylu "a gdyby tak nagle w przyszłości...".
Czysto teoretycznie jest to możliwe, ale wierząc w rozkład normalny w populacji mało realne. Jeśli już, to problem trzeba postawić tak, że osoby (bez względu na płeć) gorzej wykształcone i niezbyt mądre chętniej zajmują się polityka, bo na innych polach może mieliby mniejsze szanse? w gruncie rzeczy sukcesy w polityce odnosi się będąc lojalnym względem szefa a nie mądrym czy wykształconym, więc jest to możliwe.
Tylko, że parytet NIE MA NIC DO TEGO.

Oskar pisze...

O! - to akurat nowy argument, choć go wprost nie stawiasz. Mianowicie - jeśli parytet zwiększy liczbę (mądrych i niekoniecznie) kobiet w parlamencie, to automatycznie ZMNIEJSZY liczbę mężczyzn - w tym tych tępawych i niedouczonych:) Czyli argument na plus. Bo - w odróżnieniu od twoich wniosków, przeszkadza mi zajmowanie się polityką niemądrych facetów (kobiet też). Czyli, jeśli jest to sposób zmniejszenie liczby takich właśnie facetów - to super.
A jeszcze broniąc mojego argumentu: wydaje mi się, że problem "zniechęcenia" albo utrudnionego dostępu do polityki dotyczy bardziej kobiet... mniej zdolnych, mniej zdeterminowanych. Może się mylę, ale te zdolne, które postanowią wejść do polityki - to do niej trafią. Pytanie czy można zaproponować jakiś model statystyczny, który by powiedział, czy parytet jednak otworzy drogę raczej/po równo kobietom bardziej i mniej wykształconym... Pewnie trudno o taki model. Więc jedyny sposób, żeby się przekonać - to sprawdzić wprowadzając ten cholerny parytet :)

A w ogóle, to jakiś czas temu w "Za a nawet przeciw" w Trójce rozmawiano o parytecie. I głównymi oponentkami były: pani z Kongresu Kobiet (co wysuwa projekt parytetu) i pani feministka z jakiegoś NGO. No i ta druga była przeciwna - z różnych przyczyn (oczywiście NIE dlatego, że nie chce więcej kobiet w polityce). Głównie uważała, że nie tędy droga. Także nie jest to chyba taki oczywisty kierunek...

dominik pisze...

Oczywisty nie jest ale głównie dla kobiet, które preferują tradycyjny model rodziny i są nastawione bardziej konserwatywnie do polityki lub kobiet, które sadzą, że to dotyczy miejsc w sejmie a nie list.
Oczywiście projekt ma minusy, ale moim zdaniem powinniśmy spróbować. Faktem jest, że nie zachęcisz tych, które są przebojowe i gdyby chciały to już by to robiły. No cóż - nasze zaangażowanie w komentarzach pokazuje, że te tematy mniej interesują kobiety i na siłę ich nie uszczęśliwimy:)

dominik pisze...

O i jeszcze jedna rzecz mi wpadła do głowy - jak ocenić działalność rządu? Przez jego inicjatywy - to wydaje się proste...
Obecny rząd kojarzy mi się z dwoma inicjatywami - niezależną od niego - EURO 2012 i zależną od niego - ORLIKI.
W obu widać kobiece podejście do polityki:)

Nawiasem mówiąc, o ile jestem gorącym zwolennikiem Orlików (szkoda tylko, że równolegle nie powstają w podobny sposób żłobki i przedszkola, ale widocznie takie są priorytety Państwa...), o tyle zamieszanie wokół EURO uważam za lekki skandal. Polityka rozwojowa Państwa kręci się wokół tego, czy UEFA Family będzie miała gdzie spać... Infrastruktura miast ma być przygotowywana na przyjęcie kilkudziesięciu tysięcy podchmielonych panów w wieku średnim. Szczerze mówiąc każda pielgrzymka Papieża do Polski to było większe wyzwanie logistyczne i nikt tego przez 4 lata nie przygotowywał - po prostu śmiech na sali:)

Oskar pisze...

Jeszcze o parytecie - cytat z Onetu:
"PO najprawdopodobniej zrezygnuje ze składania w Sejmie własnego projektu ws. parytetów. Klub PO ciągle nie może uzgodnić jednolitego stanowiska, część posłów Platformy uważa, że ustawowe ustalanie liczby kobiet na listach wyborczych jest nie do przyjęcia.
Dlatego wszystko wskazuje na to, że - zamiast gotowego już własnego projektu - Platforma zgłosi poprawkę do złożonego w Sejmie projektu obywatelskiego. Projekt obywatelski wprowadza 50 proc. parytet na listach wyborczych, poprawka obniży tę kwotę do 30 proc."
źródło (całość):http://wiadomosci.onet.pl/2128298,11,po_mocno_podzielona_ws_parytetow,item.html

dominik pisze...

Moim zdaniem 30% to jeden z głupszych pomysłów - już lepiej innymi argumentami udawać, że jest się za, ale... niż wprowadzać "równych i równiejszych".

Anna Bergiel pisze...

Nie zdzierżyłam i muszę skomentować, choć w mojej wypowiedzi będzie na pewno więcej wątpliwości niż twardych stwierdzeń. Trudno mi się też odnosić do całej pow. dyskusji, bo za dużo tam wątków, więc niechaj będzie to zbiór luźnych refleksji na temat.

Kluczowa wydaje mi się kwestia przyczyn, dla których kobiety niechętnie angażują się w politykę. Zwolennicy parytetów zdają się wychodzić z założenia, że jedyną przyczyną jest, najogólniej rzecz ujmując, dyskryminacja, która uniemożliwia kobietom przebicie się. Jeżeli tak, to parytety miałyby sens - otwierałyby na oścież drzwi, które dotychczas były dla kobiet jedynie uchylone i przez które udawało się przecisnąć tylko najbardziej zdeterminowanym. Ale czy rzeczywiście chodzi o dyskryminację?

Trafny wydaje mi się wątek, który wprowadził Oskar - że wykształcone kobiety wolą wyżywać się w inny sposób. Potrzeby kobiet i mężczyzn to zbiory, które pokrywają się tylko do pewnego stopnia - o tym chyba zapominają zwolennicy parytetów. Równouprawnienie to nie unifikacja i zacieranie różnic między płciami, ale szanowanie odmiennych potrzeb kobiet i mężczyzn. Możliwe, że władza rozumiana jako udział w polityce bardziej pociąga mężczyzn. Jeżeli tak jest, to wprowadzenie określonej liczby kobiet na listach nie wyjdzie nikomu na dobre.

Z drugiej jednak strony, niechęć kobiet do polityki może być spowodowana właśnie dominacją mężczyzn na tym polu. Może to działać na zasadzie błędnego koła. Wtedy wprowadzenie parytetów mogłoby uzdrowić sytuację tak, że z czasem nie byłyby one potrzebne, bo większy udział kobiet w polityce stałby się czymś oczywistym.

Pytanie więc, gdzie źródło tej dysproporcji na polu polityki? To pytanie fundamentalne dla chyba wszystkich kwestii związanych z nierównością, tak fundamentalne, że nie potrafię na nie odpowiedzieć :) Ta kwestia sięga jakichś prapoczątków ludzkich społeczeństw, przydałby się jakiś antropolog...

Jak pisałam na początku, nie ma tu dla mnie prostych odpowiedzi. Na koniec jeszcze tak od siebie, trochę emocjonalnie: ten projekt zalatuje mi trochę traktowaniem kobiet jak obywateli specjalnej troski. Choć rozumiem intencje, dostrzegam potencjalne korzyści, to jednak czuję ukłucie: czy to nie jest aby lekko pobłażliwe podawanie kobiecie rączki, żeby jej delikatne stópki mogły bezpiecznie stanąć na tej chwiejnej łajbie zwanej polityką? Kobiety, jak czujecie?

dominik pisze...

Odpowiadam przede wszystkim na pytanie "Kobiety, jak czujecie?":)
To, co piszesz jest bardzo ciekawe, dlatego, że wydaje mi się, że należysz do grupy kobiet, którym "otwarcie drzwi do polityki" jeśli tylko by tego chciały, wydaje sie proste... Tak więc nie popierając tej inicjatywy rozwalasz w drobny mak moje argumenty, ale... No właśnie - ja jako facet chiałbym aby politykę (ale może bardziej w rozumieniu policy niż politics, czyli takie trochę strategiczne myślenie) tworzyło więcej kobiet!!! Jak mam to zrobić, jeśli Wy nie chcecie? Jeśli część z Was jest "zablokowana" to popieram parytet. A jeśli nie? Jeśli po prostu macie to w nosie (co mnie nie dziwi, bo faceci zrobili z tego szopkę), to jakich trzeba argumentów? Jak Was przekonać? Ja nie chcę już o lustracji, CBA ani nawet Euro 2012 nie chcę za takie pieniądze?! I co? I kto to zmieni? Ja? Nie - raczej zmiana priorytetów, czyli moim zdaniem większy udział kobiet! Bo młodzi faceci do polityki wchodza dzięki dobrym relacjom ze swoimi szefami partyjnymi, czyli nie daleko pada jabłko od jabłoni..., jaki mistrz, taki uczeń... I tyle.

Oskar pisze...

Witaj Ania! Jak dobrze, że nie zdzierżyłaś:)
A propos wątku kobiet specjalnej troski... Pamiętam taką scenę z mojego Erasmusa w Holandii: zajęcia Gender Studies, starsza już prowadząca feministka, temat coś o udziale kobiet w instytucjach UE. Pamiętam to przekonanie, które biło z tych zajęć, że zwiększanie udziału kobiet to element historycznej sprawiedliwości - rozliczania wieków dyskryminacji na wszystkich polach i przez wszystkie instytucje (od Kościoła, przez władze państwowe, biznes itd.). Biło z tych zajęć poczucie misji i niezachwiana pewność... No i ja z innego kręgu kulturowego, trochę oszołomiony, pytam - coś w rodzaju, czy to nie jest takie "specjalnej troski" działania, to odgórne parytetowanie, dekretowanie udziału kobiet w różnych instytucjach... Nie pamiętam, co dokładnie mi pani prowadząca odpowiedziała, ale wrażenie jakie mi zostało, jest nieprzyjemne. Poczułem się, jakbym mi chciano wyraźnie dać do zrozumienia, że jestem albo tępy, albo skrzywiony paternalistycznie, albo może "zaplutym karłem reakcji"... Coś na zasadzie - na tak postawione pytania nie warto nawet odpowiadać. Oczywista oczywistość, którą był przepełniony światopogląd mojej liberalnej, otwartej, wyemancypowanej pani profesor... przypomina mi dzisiaj, najtwardszych twardogłowych tradycjonalistów-facetów, dla których np. kobieta-biskup to jakiś koniec świata.
To taki mały apel właściwie - cobyśmy się nie usztywniali w żadnym poglądzie. Bo lepiej się elastycznie spierać:) Tak jak to się tu odbywa:)

Prześlij komentarz

Subscribe